Zosia i duch
Na początku było kolorowo, za paletę barw odpowiadała Zosia. To babcia najbardziej dbała o ducha w moim małym życiu. Pamiętam tylko jedną mszę z rodzicami. Miałam ok 5 lat i całą sumę staliśmy przed filarem po lewej stronie, z tyłu. Z nudów wymyśliłam sobie jakże fascynującą zabawę. Zawijałam przed sobą w rulon i rozwijałam stary banknot. Bawiłam się przednio do momentu upomnienia. Potem to już nic nie miało sensu. Kościelny zebrał tacę, a ja z nietęgą miną ledwo wytrzymałam do końca. Pamiętam jak Zosia prowadziła mnie na poświęcenie tornistrów. To było w pierwszej klasie szkoły podstawowej. Cieszyłam się, że mam podobny plecak do Marty i nie będzie wstydu. W zerówce miałam skórzaną zielono-fioletową torebkę bez paska. Wszystkie dzieci miały na plecy, ja do ręki. To prezent od mamy koleżanki, prosto z Ameryki. Może dziś ta Ameryka zrobiłaby na mnie wrażenie, ale wtedy? Rozpacz. Tłumaczyła mi, co będzie działo się podczas mszy i dlaczego to takie ważne. Ściskała mnie za rękę, tuliła i mówiła, że kocha, i że na pewno sobie tam pod tym ołtarzem poradzę. Ledwo wystawałam zza tego tornistra. Uklękłam przy Marcie i mówię - patrz! Prawie takie same! Pamiętam jeszcze egzamin do Pierwszej Komunii Świętej. Zadano pytanie, kiedy zmartwychwstał Pan Jezus? Było nas dwie, ja powiedziałam, że w poniedziałek, a koleżanka, że to na pewno był wtorek. Kiedy usłyszałyśmy, że odpowiedzi są błędne, to zaczęłyśmy się przekrzykiwać - to środa! To była środa! Katechetka z bólem w sercu kręciła głową. Egzamin zaliczyłyśmy na piątkę i cieszyłyśmy się, że nie było na nim proboszcza. A później stres, czy nie pomylę się w psalmie i radość z damki górskiej, którą dostałam w prezencie od chrzestnego. Jakie to było szczęście! Wiatr we włosach, uśmiech nie schodził z twarzy. Cała wieś moja! Mimo dziecięcych problemów i komunijnych prezentów, czułam z Kim mam do czynienia . Pamiętam moją modlitwę na polu za stodołą. Sprawa była bardzo poważna. Chodzę to w jedną stronę, to w drugą, gestykuluję, tłumaczę, płaczę, krzyczę do chmur i do słońca, że ten sprawdzian z fizyki, na który tak się uczyłam muszę zaliczyć na piątkę. To moje być, albo nie być. W innym, gorszym wypadku na koniec roku szkolnego będzie dwója. Co ludzie powiedzą? Jak w domu zareagują? Toż Zosia wiecznie przed rodzicami chronić mnie nie będzie. Zostałam wysłuchana. W dzienniku pojawiła się ocena bardzo dobra, a ja wyszłam na tym interesie dostatecznie. Kolejny kolor do palety. Pamiętam jak moje dwunastoletnie życie rozsypało się w drobny mak. Tu mnie nie wysłuchał. Babcia patrzyła ze łzami w oczach i nie potrafiła zaradzić. Ot, takie życie dziecko, takie życie. Wierzyłam, że tam tacie będzie lepiej. Od tego czasu były wzloty i upadki. Relacje głębokie i powierzchowne. To zależało od domu, od pory roku, od szkoły, od ludzi. Od wszystkich czynników zewnętrznych, tylko nie ode mnie. Dziś wierzę ospale. Mało daję i nie oczekuję. Tylko czasem słucham Zosi przez słuchawkę, że jest i że się modli. Tak bym chciała wyjść na tamto pole, za tamtą stodołę i porozmawiać, ustalić nowe zasady współpracy. Tak bym chciała wsiąść na rower i jechać bez trzymanki, witać ludzi "dzień dobry! Mama w pracy!". Unosić ręce do góry i krzyczeć "ach jesteś super, dziękuję!".


Czytam i czytam... I pamiętam tą 12-latkę. I widzę babcię Zosię... Zza ulicy... I nic się nie zmieniło... Ta sama ulica i babcia Zosia i sasiedzi... Tylko my trochę "strasze" Inne ale takie same. Pozdrawiam Ania sasiadka Babci 😘
OdpowiedzUsuńLubię wracać do dzieciństwa. Warto utrwalać dobre wspomnienia. Dziękuję za komentarz, serdecznie Aniu pozdrawiam ❤
Usuń