Pewnej legalnej niedzieli

Zawsze, podczas smutnego powrotu z wakacji zachodziłam w głowę, co tu zrobić, co zmienić, by po urlopie, każdego następnego dnia czuć się nadal sielsko i rekreacyjnie. Zastanawiałam się nad tym, jak patrzeć na to miasto, w którym żyję, jak słuchać, by codzienna droga do pracy, czy na zakupy okazywała się kolejnym, absolutnym odkryciem i wprawiała mnie w iście kolonijny nastrój. Wpadałam na różne pomysły. Na przykład wymyśliłam, że co jakiś czas do pracy będę jeździła inną drogą, albo przesiądę się całkowicie na rower. Dwukołowy pojazd od zawsze kojarzył się z dobrą pogodą, delikatnie muskającym policzki ciepłym wiatrem i szalonymi włosami, a więc z wakacjami! Wymyśliłam sobie kawki na mieście z koleżankami, najlepiej w ogródkach restauracyjnych wśród obcokrajowców, by wsłuchiwać się przy okazji w różne języki świata. Jak wszyscy wiemy, po lecie przychodzi jesień i stoliczki wraz z jednośladem dość sprawnie kończą swoją karierę, a żyć trzeba dalej.  Kawki piłam, owszem, ale rozmowy dotyczyły zazwyczaj naszych problemów, a nie budynków, które nas otaczały, czy ulicy, przy której siedziałyśmy. Często też rozmawiałyśmy o zgrozo! O kolejnych wyjazdach. Wymyśliłam też spacery z przewodnikiem. Tyle tego w mieście! Jak przewodnik, turyści, to wycieczka i kolejna przygoda! Do tej pory na spacerze nie byłam. Pojawił się też pomysł, by zamieszkać na Starym Mieście - myśl pojawiła się dość błyskawicznie i równie błyskawicznie zniknęła. Postanowiłam również, że każdą wyprawę będę opisywać tutaj na blogu. Dzięki temu przedłużę jej żywotność. W praktyce wyglądało to tak: najpierw kilka miesięcy żyłam wspomnieniami, potem kilka tygodni spisywaniem tych wspomnień, a potem... marzyłam o kolejnej podróży. A co z "teraz"? Życie od wakacji do wakacji, to jakiś męczący czyściec! A przecież jeszcze żyję! Czekać cały rok, by móc cieszyć się prawdziwe tylko przez miesiąc? A co z tą jedenastką? Co ja wnukom powiem? Że w sumie babcia z całego życia, to prawdziwie przeżyła tylko kilkanaście miesięcy? A co z resztą? Daję sobie rękę uciąć (głowy bym nie dała, bo ze mną to różnie jest), że gdybym żyła w ciągłej podróży po pięknym świecie, to równie mocno pragnęłabym domu i najzwyklejszego spaceru do Biedronki w celu zakupu serka w szklanym słoiczku, czy bukietu róż za 8 złotych. Tęskniłabym za tramwajem nr 9, Wisłą i spotkaniem z panią Marzenką w warzywniaku. Tęskniłabym za rodziną. 

Marlena przed kim tak uciekasz? 

Trzeba było zamknąć mnie na dwa miesiące w bloku, bym zrozumiała, że przed sobą uciec się nie da. Za namową koleżanki z pracy (dziękuję Ci Marta) pewnej, legalnej niedzieli, po długim pobycie w sterylnym zamknięciu z lękiem,  wybrałam się z aparatem i dwiema maseczkami na spacer do Parku Skaryszewskiego. Trzeba było odbyć ze sobą poważną rozmowę - lipcowy lot do Lizbony odwołany. Wiemy, jak jest.  

Mojego zdziwienia i prawdziwego wzruszenia na widok przepięknych, kolorowych kwiatów na drzewach i krzewach nie da się tak dokładnie opisać. Czułam się jak dziecko, które w prezencie dostało nową lalkę Barbie. Dookoła tyle różowego, białego, zielonego i żółtego! Słońce z chmurami ucinało interesującą pogawędkę, lekki wiatr dawał włosom znać, że istnieje. Było pięknie. Ktoś z dala ćwiczył jogę, ktoś siedział na ławce wtulony w swoją drugą połowę, ktoś bawił się z psem, ktoś krzyczał "mamo", ktoś pod drzewem czytał książkę. A ja? Co jakiś czas skradałam się i chowałam za drzewem, by móc sfotografować urokliwe, maleńkie wiewiórki (ale bym szytulała). Współpraca modelka - fotograf tylko na wiewiórkowych zasadach. Nie inaczej. 

Odczytałam wiadomość od wszechświata i jestem w trakcie odrabiania lekcji. Nikt nie mówił, że będzie łatwo. 

Z miłością
m.























A, że zawsze piszę sobie przy muzyce...
dziś pisałam słuchając 









Komentarze

Popularne posty